sobota, 22 grudnia 2012

Brukselka

Przepisów świątecznych nie ma i nie będzie, choć poniższy może być niezłym dodatkiem do świątecznego obiadu (jeśli ktoś ma ochotę po angielsku). Natomiast wszystkim zaglądającym oraz wpadającym przypadkiem życzę wesołych i radosnych świąt.

A wracając do bohaterki dzisiejszego wpisu...


Mam to szczęście, że w dzieciństwie nigdy brukselki nie jadłam. Nawet ciekawa byłam cóż to takiego ta mała kapustka z wierszyka Brzechwy, ale spróbować nie było mi dane.
Jadłam ją po raz pierwszy już jako dorosła osoba, w towarzystwie czosnku i cytryny, oraz koleżanek (Natalia to o Tobie i o Gośce). No i smakowała mi bardzo (dzięki Natalio). Wprowadziłam więc brukselkę do jesienno - zimowego menu całej rodziny bez żadnych oporów ze strony tej drugiej. I tak już się przyjaźnimy od wielu lat.
Moje dzieci nawet od czasu do czasu twierdzą, że to ich ulubione warzywko. (Tzn. większe twierdzi słowem i czynem, a mniejsze ciągle jeszcze tylko czynem.)



przed pieczeniem

Brukselkę gotuje się krótko, rozgotowana zaczyna śmierdzieć zgniłymi jajkami i rzeczywiście można jej wtedy nie lubić. (Wiem, bo kiedyś rozgotowałam.) Za radą Nigelli nacinam u podstawy na krzyż, podobno “równo” się wtedy gotuje. Gotuję w osolonej wodzie, czasami z dodatkiem czosnku, jakieś 5 min. Czasami smażę na patelni, a w tym roku mój ulubiony sposób na brukselkę to pieczenie. Najlepiej z oliwą i octem balsamicznym, oraz ewentualnie z orzeszkami pinii.

Gotowe - pieczona brukselka z oliwą, octem balsamicznym oraz orzeszkami pinii

Pieczona brukselka z orzeszkami pinii i octem balsamicznym


Brukselka
oliwa z oliwek
ocet balsamiczny
orzeszki pinii

Brukselkę obrać, opłukać i przekroić na pół. Przełożyć do miski, skropić oliwą oraz octem balsamicznym i porządnie wymieszać. Wyłożyć na blaszkę (posmarowaną tłuszczem lub wyłożoną papierem do pieczenia) i włożyć do piekarnika. Piec około 20min w 180st C. Pod koniec pieczenia (jakieś 5 min) dodać garść orzeszków piniowych.

I gotowe.

niedziela, 18 listopada 2012

Ciasto czekoladowo pomaranczowe z solonym karmelem


A ściślej, ciasto orzechowe z czekoladą i pomarańczami, z przepisu Nigelli. Z nieziemską polewą z solonego karmelu i czekolady (już nie Nigelli). Przepis w całości zgapiony z bloga What's for Lunch Honey.

Po co się silić na modyfikacje jeśli jest doskonały?

Ciasto jest wilgotne, ale nie ciężkie. Sama mieliłam orzechy (kupione na wagę w pewnym fajnym sklepie, gdzie stały na podłodze w wielkim wiadrze obok migdałów, nerkowców i innych wspaniałości. A po przyniesieniu do domu znikały w zastraszającym tempie, mimo że kupiłam prawie DWA RAZY WIĘCEJ!)

Wracając do mielenia - wiekowy młynek do kawy postanowił wreszcie zakończyć żywot (kupić nowy, czy nie?) więc mieliłam w blenderze. Obok “mączki” miałam też małe kawałki orzechów i sądzę, że ciasto na tym zyskało. Trafiają się w nim małe kawałki orzechów a to bardzo lubię.


Ciasto jest naprawdę łatwe i podobno zawsze się udaje. Używa się 2 całych pomarańczy (ze skórką), które trzeba najpierw dosyć długo gotować, a potem ostudzić. Można zrobić to poprzedniego dnia wieczorem, przy lampce wina i fajnym filmie / książce / wszywaniu zamka do śpiwora*? (*niepotrzebne skreślić.)

Karmel zajmuje trochę czasu, ale przecież stanie przy garnku z cukrem i czekaniu aż się rozpuści to czysty relaks :)

p.s. mielony kardamon kupiłam w tym samym sklepie co orzechy, również na wagę. Bierzemy z półki wielki słój, nasypujemy przyprawy do woreczka, zapach roznosi się na cały sklep, trzęsącymi się rękoma odstawiamy słój na półkę (najwyraźniej zapach przyciąga spojrzenia), oddychamy z ulgą i idziemy do kasy.


Ciasto czekoladowo pomaranczowe z solonym karmelem


Na ciasto

2 małe pomarańcze
6 jajek
200g mielonych orzechów laskowych
250g cukru (u mnie już tradycyjnie trochę mniej)
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia (moja była bez czuba i wyrosło ładnie)
½ łyżeczki sody
½ łyżeczka mielonego kardamonu
50g kakao

Polewa czekoladowo karmelowa

100g cukru
200ml kremówki
75g gorzkiej czekolady
75g mlecznej czekolady
50g masła
duża szczypta soli morskiej

Całe pomarańcze gotować przez około 2 godziny (do miękkości). Odcedzić, ostudzić i pokroić na kawałki i zmiksować w blenderze lub food procesorze.
Dla tych co mają food processor: pomarańcze wyjąć, wrzucić pozostałe składniki, miksować na gładką i puszystą masę. Dodać pomarańcze, zmiksować do połączenia składników. Ciasto wydać na tortownicę (20 -22cmm) wyłożoną papierem do pieczenia. Piec 45-60min w 180stC.

Ja food procesora nie mam: jajka zmiksowałam z cukrem na puszystą masę, dodałam orzechy, kakao, proszek, sodę i kardamon. Zmiksowałam na wolnych obrotach do połączenia składników. Dodałam pomarańcze, jeszcze raz zmiksowałam. Piekłam jak wyżej.

Robimy polewę: cukier wsypać do garnka i podgrzewać na wolnym ogniu tak długo aż się rozpuści i nabierze bursztynowego koloru. Można dodać łyżkę wody. Nie wolno mieszać, od czasu do czasu obracamy garnkiem w ręce, żeby cukier równo się rozpuścił. Dodajemy śmietanę, będzie syczeć, bulgotać i ewentualnie pryskać. Tak ma być. Energicznie mieszamy. Całość będzie rzadka. Dodajemy czekoladę pokrojoną na drobne kawałki i mieszamy aż czekolada się rozpuści a składniki połączą. Dodajemy masło i mieszamy aż połączy się z resztą. Na końcu solimy, najlepiej stopniowo, żeby sól rozprowadzić równomiernie w polewie. I gotowe.

Studzimy od czasu do czasu mieszając i zimnym karmelem dekorujemy ciasto.



p.s. w sam raz na Orzechowy Tydzień

niedziela, 11 listopada 2012

Dobry związek


Wstępu nie będzie: to się nazywa totalny brak weny. Lub totalny brak czasu (odnoszę wrażenie, że to się już NIGDY nie zmieni.)

Napój imbirowy z cytryną, pomarańczą i miodem

A jeśli chodzi o powyższy napój: Małżonek spojrzał na zdjęcie i uznał, że całość jest zupełnie bez związku. Nie zna się, bo związek jest bardzo smaczny. Akurat na tą porę roku. Ilości według upodobania.


Napój imbirowy z pomarańczą i cytryną


Imbir (świeży)
cytryna
pomarańcza
miód
ewentualnie woda

Pomarańczę obieramy ze wszystkich skórek i błonek (dowiedziałam się ostatnio, że to się fachowo nazywa “filetowanie” - tu instrukcja jak to zrobić), cytrynę też można obrać, ale ja po prostu wyciskam sok. Imbir również obieramy, kroimy na mniejsze kawałki i wrzucamy razem z pomarańczą i cytryną (lub sokiem) do blendera. Miksujemy. W zależności od ilości imbiru, powstanie coś w rodzaju pasty lub musu. Potem słodzimy miodem i jemy łyżeczką lub rozcieńczamy wodą i pijemy. Można przechowywać w lodówce przez kilka dni.

Przeziębienia mnie się zdecydowanie nie trzymają i lubię myśleć, że powyższy napój ma w tym swój udział. :)


wtorek, 30 października 2012

Zupa, dynia, mleko kokosowe...



Dyni w Polsce nigdy nie jadłam. W jakiś zamierzchłych czasach rosła na działce, ale jedliśmy tylko pestki. Dziadek wspominał kiedyś zupę z dyni, którą jadł w domu rodzinnym i nawet prosił babcię, żeby mu ją zrobiła, ale babcia zawsze twierdziła, że dynia jest mdła i nic to takiego ciekawego. Tak więc dynia bywała, okazy czasami naprawdę imponujące (mierząc skalą małej dziewczynki) ale cenione były tylko pestki. Trochę się zastanawiałam czy to możliwe, że takie ładne warzywo jest naprawdę mało smaczne, ale nie pamiętam żebym próbowała.

Po latach przyznałam babci rację, kupiłam dynię, i rzeczywiście mdła była. Ale zupa wyszła całkiem niezła. Obecnie jedyna słuszna w moim domu dynia to butternut, bardzo popularna w Anglii. Jest słodka, smakuje pieczona, gotowana, w zupie w cieście, w sałatce itp. Uniwersalna po prostu. Pan na rynku wyjaśnił, że najpierw należy ją upiec (pokrojoną na kawałki), a potem zdjąć skórkę i zrobić np. zupę.  Tak też zrobiłam. Rzeczywiście pieczenie ułatwia życie (skóra jest twarda więc ściąga się dosyć ciężko), no i podkreśla smak. Nicpoń twierdzi, że zupa pomarańczowa jest jego ulubiona. Wersja kremowa (bo z mlekiem kokosowym) też mu smakowała.



A oprócz kolejnej butternut mam jeszcze kawałek jakiejś szarej. Niestety sprzedawca nie znał nazwy (będę bardzo uważnie studiować katalog Bei), ale twierdził, że smaczna i n
a zupę idealna. Nicpoń będzie miał swoją oryginalną pomarańczową (bo z pomarańczą!) jak wróci.



Zupa z dyni z mlekiem kokosowym.

(na 2 - 3 osoby)

1 dynia butternut
1 mała cebula
puszka mleka kokosowego
imbir (mielony)
pół łyżeczki mielonej kolendry
pół łyżeczki mielonego kuminu
1 szklanka bulionu (lub wody)

Dynię pokroić na kawałki i upiec (jakieś 20min w 180st C), poczekać aż ostygnie i zdjąć skórkę. Cebulę drobno posiekać, zeszklić na oliwie, dodać kolendrę i kumin, i smażyć około minuty. Następnie dodać dynię i wodę lub bulion. Całość zmiksować na gładką masę, zagotować, dodać mleko kokosowe i ewentualnie jeszcze trochę wody.
Posypać szczyptą imbiru i świeżą kolendrą. Można dodać ryż.

środa, 17 października 2012

Razowe bułeczki morelowo-owsiane

Wczoraj był Światowy Dzień Chleba. Ja jakoś specjalnie Dnia nie obchodziłam, na śniadanie były razowe bułeczki z morelami i płatkami owsianymi, a potem piekłam chleb żytni razowy. Ale to raczej w ramach codziennych zajęć, a nie żadnych obchodów. Nie mniej miło mi było, że pieczenie przypadło akurat wczoraj i pachniało w całym domu.

A jednak nie udało się moreli rozprowadzić równomiernie

Uparłam się ostatnio na poważne ograniczenie białej mąki pszennej. Żytnie pieczywo i tak wolę, więc żadne to wyrzeczenie (przynajmniej dla mnie, za Nicponie i Małżonka nie odpowiadam), ale nie zawsze mam czas na czekanie aż mi chleb na zakwasie wyrośnie. Problem w tym, że za pszennym razowym pieczywem nie przepadam. A jego wersja angielska (100% razowej mąki) jest dla mnie nie do przyjęcia. W sumie to nie jestem pewna, czy to wersja angielska czy może jakaś inna, ale gdy jeszcze kupowałam w tym kraju chleb, a raczej zaworkowany produkt chlebopodobny, razowy był ciężki i zupełnie mi nie smakował. Eksperyment zakończony upieczeniem chleba wg. przepisu na opakowaniu mąki (dobrej mąki z dobrego młyna) też się nie udał. Tak więc 100% razowych pszennych unikam. Pieczywo razowe z domieszką mąki białej jest ok. Natomiast chleby/bułki z mąką biała i razową ORAZ jakimś fajnym dodatkiem są jak najbardziej mile widziane.

Dzisiejsze bułki są jak najbardziej śniadaniowe. Mają suszone morele oraz płatki owsiane, a żeby było jeszcze zdrowiej, mąka orkiszowa razowa. Całkiem smaczne. Przepis z mojej nowej książki :)


Bułeczki razowe z morelami i płatkami owsianymi

przepis z książki “Dough” Richard’a Bertinet

300g mąki pszennej chlebowej
200g mąki pszennej razowej (zastąpiłam razową orkiszową)
10g świeżych drożdży (lub 1.5 łyżeczki suszonych)
10g soli
350 ml wody
suszone morele
płatki owsiane do obtoczenia bułek

Morele pokroić na małe kawałki. Mąki wymieszać w misce, wkruszyć do nich drożdże, dodać sól i wodę. Wyrobić gładkie ciasto. (Autor sugeruje wyrabianie ciasta swoją metodą, poprzez rozciąganie i napowietrzanie, warto obejrzeć film.) Pod koniec wyrabiania dodać morele i równomiernie rozprowadzić po całym cieście.
Z ciasta uformować kulę, przykryć aby ciasto nie wyschło i odstawić do wyrastania na około 1 godzinę lub do podwojenia objętości. Ja wkładam do natłuszczonej olejem miski i przykrywam folią spożywczą.
Ciasto podzielić na 12 części, z każdej uformować kulkę i odstawić na 5 min. aby odpoczęły.
Następnie z kulek uformować małe bułeczki, każdą delikatnie posmarować wodą i porządnie obtoczyć w płatkach owsianych. Odstawić na kolejne 45min do wyrastania, powinny prawie podwoić objętość. Piec około 10min. w 230stC.

Smacznego! Świetnie smakują z kozim serem.


piątek, 5 października 2012

Nowy chleb i nowa książka

Zaczynam myśleć, że dwójka dzieci, praca na jakieś ułamki etatu i inne dorywcze zajęcie, oraz cały dom na głowie, to jednak za dużo i na hobby nie ma już czasu. Kiedyś myślałam, że to kwestia organizacji i, że nie najlepiej z tym u mnie, ale na szczęście już mi przeszło. Hobby to np. ten oto blog, który w zamyśle miał być aktualizowany o wiele częściej, ale po prostu nie jestem w stanie. Najpierw nie mam czasu zrealizować pomysłu, potem okazuje się, że światło do bani i ze zdjęć nic nie wyjdzie, potem zdjęcia są, ale na połowie z nich rączka Małego Nicponia porywająca fotografowany obiekt, a druga połowa jednak się nie udała. I tak w kółko.

Pszenny chleb na zakwasie
 Dzisiejszy chleb np. piekłam wczoraj w nocy. Zdjęć nawet nie próbowałam robić, bo Młoda postanowiła, że popołudniowej drzemki nie będzie. Więc nie było sensu ze statywem się rozkładać i nad kompozycją rozmyślać.

Ale chleb i tak polecam. Miałam napisać, że to przepis z mojej najnowszej chlebowej książki, ale właśnie stało się to nieaktualne. Mam nowy nabytek, leży obok i kusi, jednak przeglądać będę dopiero późnym wieczorem. Obowiązki wręcz drą się, a nie wzywają (i wcale nie mam tu na myśli moich obecnie grzecznych dzieci). A co do książki, kolekcja mi rośnie i to już pomału zakrawa na manię, ale przecież obok tej pozycji nie mogłam przejść obojętnie! 


Chleb jest na zakwasie pszennym, przepis pochodzi z książki Bourke Street Bakery. Dodałam jednak trochę mąki razowej, oraz odrobinę aromatycznej przyprawy o pięknie brzmiącej nazwie “Nigella seeds” - inaczej “black cumin” a po polsku po prostu czarnuszka. Kupiłam na wagę w bardzo fajnym sklepie. (Tym od drogiej mąki gryczanej.) Przepis przypomina mi ten na Tartine Bread, ale jest mniej wymagający jeśli chodzi o wykonanie. 

A poza tym to jestem dumna z mojego zakwasu pszennego, za to, że bardzo dzielnie przetrzymał prawie roczne wysuszenie i świetnie się zreaktywował! :) 

dzielny zakwas

Chleb na zakwasie pszennym

przepis z ksiązki Bourke Street Bakery

405g aktywnego zakwasu pszennego 
765g mąki pszennej 
400ml wody 
20g soli morskiej  

Zakwas, mąkę i wodę wymieszać drewnianą łyżką i zagnieść gładkie ciasto (około 10 min ręcznie na blacie) ja użyłam miksera, jakieś 5 min na wolnych obrotach. Następnie przykryć ciasto folią i odstawić na 20min żeby odpoczęło. Po tym czasie dodać sól i ponownie wyrobić ciasto. (1 min. na wolnych obrotach miksera i 6 na średnich, lub aż ciasto będzie gładkie i elastyczne.) Ciasto ma odpowiednią strukturę jeśli oderwanego kawałeczek można rozciągnąć tak aby było tak cienkie, że aż przeźroczyste. 
Ciasto uformować w kulę, włożyć do wysmarowanej olejem miski i odstawić do wyrastania na 2 godziny. W połowie wyrastania złożyć ciasto.
Ciasto podzielić na 2 części, z każdej uformować bochenek i odłożyć do wyrastania w koszykach wysypanych mąką. Bochenki powinny wyrastać w lodówce, przykryte folią (ja pakuję do reklamówek) przez 8-10 godzin. 
Ciasto wyjąć i pozostawić w temperaturze pokojowej na 1-4 godziny, bochenki są wyrośnięte gdy zwiększą objętość o ⅔. 
Piec w piekarniku nagrzanym do maksimum. 20min z parą i 10min bez pary. Chleb nie powinien piec się dłużej niż 40min.

Powyżej wierny przepis, teraz moje zmiany, w celu ułatwienia sobie życia:

Piekłam z połowy porcji i wyszedł mi 1 mały bochenek. Mój zakwas miał jakieś 50% - 60% hydracji. Część mąki (jakieś 20%) zastąpiłam mąką razową. Dodałam odrobinę czarnuszki. Musiałam też dodać mąkę, bo ciasto było bardzo rzadkie. Być może to karygodny błąd, ale nie zastosowałam się do 2 godzinnego wyrastania i składania ciasta w trakcie. Musiałam wyjść z domu, nie było mnie prawie 4 godziny, więc po powrocie (ciasto prawie nie drgnęło) uformowałam bochenki i odstawiłam do wyrastania w ciepłe miejsce (nie do lodówki, choć zazwyczaj tak robię z tego typu chlebami.) Rósł 4 godziny. Piekłam w garnku żeliwnym. 
Chyba najlepiej zacząć go późnym popołudniem. Jest szansa, że będzie na śniadanie. 




niedziela, 30 września 2012

Pieczona papryka. Zupa.

zupa z pieczonej papryki i pomidorów

Pieczona papryka jest tak pyszna, że można ją jeść solo, bez żadnych dodatków.

Piec można na wiele sposobów, ja piekę w całości, nie usuwam nawet ogonków. Przydają się do obracania papryki w trakcie pieczenia. Podobno można ją przechowywać w słoikach jak inne przetwory, nigdy nie próbowałam, ale pomysł ten chodzi mi po głowie. W każdym razie można ją spokojnie trzymać w lodówce przez kilka dni.

Na razie zupa z pieczonej papryki i pomidorów.


Nicpoń lubi zupy i tą zjadł zachwycony, stwierdził jednak, że kanapek w zupie nie lubi i grzanki kazał sobie wyjąć. I tu się z Małym Nicponiem świetnie uzupełniają. Młoda chętnie wyjadła grzanki, natomiast część zupy oddała bratu. Może chciała się za kanapki jakoś odwdzięczyć...

pieczona papryka: przed i po

Paprykę myję i w całości kładę na natłuszczonej lub wyłożonej pergaminem blaszce. Wkładam do piekarnika nagrzanego do około 180st C. W trakcie pieczenia obracam kilka razy, tak aby upiekła się z każdej strony (ogonek tu się bardzo się przydaje), i piekę kilkadziesiąt minut, aż skórka zrobi się czarna i zacznie odchodzić od papryki. Po wyjęciu z piekarnika koniecznie trzeba odczekać kilkanaście minut żeby  przestygły, bo są bardzo, bardzo bardzo gorące. Ostrożnie rozcinam, żeby nie stracić soku. Usuwam ogonki i gniazda nasienne. Można płukać pod kranem. Podobno najłatwiej pozbyć się skórki wsadzając paprykę do foliowego woreczka. Nie sprawdzałam tej metody, moim zdaniem obieranie nie jest kłopotliwe.

I w tym momencie należy się powstrzymać przed zjedzeniem papryki solo. Albo upiec więcej. Część zjeść od razu, a z drugiej części zrobić wspomnianą zupę:



zupa z pieczonej papryki i pomidorów

(dla 2 osób)

pieczona papryka (4 sztuki)
pieczony czosnek (1 główka) lub 2, 3 ząbki świeżego
puszka pomidorów (w sezonie świeże)
1 mała cebula
łyżeczka octu balsamicznego
szczypta chili
zioła (najlepiej świeże): bazylia, oregano
sól, pieprz do smaku

grzanki do podania

W garnku rozgrzewam oliwę i chwilę dusze na niej drobno posiekaną cebulę. Jeśli używam świeżego czosnku dodaję go po chwili, razem z chilli. Następnie wlewam pomidory (świeże obieram ze skórki i kroję - i jestem pewna), pieczony czosnek i paprykę razem z sokiem. Jeśli trzeba dodaję trochę wody. Całość chwilę gotuję a potem miksuję. Zakładam, że w zasadzie można najpierw zmiksować pomidory z papryką, a potem gotować, ale chcę mieć gładko, bez fragmentów cebulki lub czosnku, więc nie idę na skróty. Na końcu dodaję ocet balsamiczny, zioła i solę do smaku. Można podawać z makaronem lub ryżem. Moja była z grzankami.

 p.s. aby upiec czosnek należy ściąć lekko czubek główki i wsadzić do piekarnika (180stC) na około 30min. Po upieczeniu będzie bardzo miękki, trochę stężeje gdy ostygnie. Ja swój razem piekłam z papryką. 

 

niedziela, 23 września 2012

Pomarańczowe muffinki z czekoladą

Zdecydowanie idzie jesień. Słońce świeciło do wczoraj ale zrobiło się zimno. Dziś natomiast jeszcze zimniej i pada :( Nie będzie spacerów w parku. 

Kupione nieopatrznie lody nadal w zamrażarce, jakoś przeszła mi na nie ochota. 
Pora na coś słodkiego, na przykład muffinki z czekoladą i pomarańczą. Jedyną słuszną czekoladą - czyli gorzką ;)

p.s. I chyba nie muszę pisać jak cudownie pachnie w trakcie pieczenia.

czekoladowo-pomarańczowe muffinki

 

Czekoladowo - Pomarańczowe Muffinki

przepis z książki "Chocolate Box" (lekko zmodyfikowany)

125g mąki białej
125g mąki razowej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
25g mielonych migdałów
80g brązowego cukru
sok i skórka otarta z 1 pomarańczy
175g serka typu philadelpia (lub podobnego)
2 jajka
tabliczka czekolady

Piekarnik rozgrzać do 190st C.
Pomarańczę wyszorować i sparzyć. Skórkę zetrzeć na tarce o drobnych oczkach, sok wycisnąć. Mąki przesiać i wsypać do dużej miski, dodać proszek do pieczenia, czekoladę oraz migdały. Wymiesz składniki. W drugiej misce wymieszać lekko rozbite jajka, serek, sok oraz skórkę z pomarańczy. Mokre składniki wlać do suchych i wymieszać. Przepis podaje aby mieszać dokładnie. Ja kierowałam się ogólną wiedzą na temat pieczenia muffinek, zgodnie z którą mieszać należy krótko, tylko do połączenia składników. Muffinki wyrosły całkiem porządnie. Ciasto przełożyć do foremki wyłożonej papilotkami.
Piec około 20min.

Im świeższe tym lepsze. Bardzo dobre na ciepło!

niedziela, 16 września 2012

Prażone migdały



W poprzednim wcieleniu zapewne byłam wiewiórką. Moja rodzina też. Wszelkie orzechy uwielbiam!!! Mogę jeść garściami i bez przerwy.

Starszy Nicpoń najchętniej brałby je do szkoły w ramach przekąski, jednak biorąc pod uwagę angielską fobię na punkcie alergii, jest to absolutnie wykluczone. Pewnie zostałyby usunięte z terenu szkoły przez szczypce i w rękawiczkach.


A skoro o szkole mowa, to udaje nam się być na czas (choć nie przed czasem) i nie zawsze pędzimy. Bardzo zorganizowana jestem ostatnio, mundurek przygotowany wieczorem, zeszyt i książeczka w teczce. Biegania w pośpiechu w poszukiwaniu niezbędnych rzeczy udaje nam się unikać. I nawet nie wstajemy wcześniej niż zwykle, bo w moim przypadku ma to skutek odwrotny, przecież mam jeszcze tyyyyle czasu, że mogę się zrelaksować.


Ale wracając do migdałów:
Obok tego przepisu nie mogłam przejść obojętnie:

Prażone migdały z rozmarynem i solą

(przepis z blogu Scandi Foodie)

szklanka migdałów
2 łyżki oliwy z oliwek
2 łyżeczki drobno posiekanego świeżego rozmarynu
kilka gałązek rozmarynu
sól morska

Piekarnik nagrzać do 180stC. Migdały wyłozyć na blaszkę razem z gałązkami rozmarynu i włożyć do piekarnika na około 10min. (Trzeba pilnować żeby się nie spaliły). Gdy zaczną pachnieć są gotowe. Rozmaryn usunąć, migdały przełożyć do miseczki, wymieszać z oliwą, posiekanym rozmarynem i solą.

Najlepsze jeszcze ciepłe.

sobota, 8 września 2012

Powidła z czekoladą



Wreszcie leniwy poranek po bardzo intensywnym tygodniu. Na śniadanie wspomniane wcześniej powidła z niespodzianką.

W tym roku po raz pierwszy od lat miałam okazję zrobić własne. Oprócz klasycznych, miałam ochotę na jakiś dodatek. Padło na gorzką czekoladę, bo przecież są okresy gdy śliwki w czekoladzie jadam wręcz nałogowo. To był dobry wybór, bo powidła są pyszne. Nawet według tych, którzy z czekolad jedzą tylko mleczną.


Oraz tych, którzy śliwek w czekoladzie nie lubią.



Kolejny totalnie nieprecyzyjny przepis jeśli chodzi o ilość. A sposób wykonania klasycznych powideł zaczerpnięty od Bei.

Powidła z czekoladą


Śliwki węgierki
cukier (do smaku)
gorzka czekolada (do smaku, u mnie 1 tabliczka na jakieś 3 słoiczki powideł)

Śliwki umyć i wypestkować. Na dno garnka wlać odrobinę wody aby się nie przypaliły. Smażyć przez około godzinę i odstawić. Następnego dnia ponownie smażyć około godziny. Trzeciego dnia w trakcie smażenia dodać cukier i już po zdjęciu z ognia, przed nałożeniem do słoiczków (oczywiści umytych i wyparzonych), posiekaną na małe kawałki czekoladę. Wymieszać aż się rozpuści i połączy ze śliwkami. Gorące powidła nakładać do słoiczków i pasteryzować. Ja robiłam to starym i jak dotąd niezawodnym sposobem mojej mamy. Gorące powidła nakłada się do słoiczków, zakręca, stawia do góry dnem i szczelnie przykrywa kocem. Stoją tak cały dzień lub noc. Sposób niekłopotliwy i zawsze działa.

środa, 5 września 2012

Jestem




Nie da się ukryć, że byłam na wakacjach.
W dodatku prawie bez internetu.

A spędziłam je między innymi tak:


Doba nagle okazała się baaardzo długa, przyjemnie się nudziłam siedząc pod gruszą w ogrodzie mamy, odwiedzałam stare kąty i spotykałam znajomych oraz przyjaciół.
Wakacje prawie idealne.

Jadłam gruntowe pomidory, ogórki małosolne i twaróg. W dodatku udało mi się skorzystać z urodzaju na śliwki węgierki i nawet przywiozłam sobie kilka słoiczków powideł. (W tym jeden z niespodzianką.) A dzięki obfitości śliwek, co kilka dni jadłam śliwki zapiekane pod kruszonką i bardzo żałuję, że następnym razem dopiero za rok, bo w Anglii węgierek nie ma. :(


Przepis zdecydowanie orientacyjny. Mam nadzieję, że brak precyzji ewentualnych chętnych na crumble nie odstraszy. Na szczęście tutaj nie można nic zepsuć.




Śliwki pod kruszonką z orzechami


Śliwki (miałam jakieś 700g po wypestkowaniu)
3 łyżki zimnego masła
2 czubate łyżki mąki
szklanka orzechów (dowolnych)
3 łyżki cukru (około)

Śliwki umyłam wypestkowałam i włożyłam do żaroodpornego naczynia. Można posypać cukrem. Orzechy zmieliłam w młynku do kawy, niezbyt dokładnie. Z orzechów, masła, mąki i cukru przygotowałam kruszonkę, którą posypałam śliwki. Zapiekałam około 50min w 180stC.
Najbardziej lubię ciepłe.  

niedziela, 12 sierpnia 2012

Letnie ciasto z owocami

ciasto Nigel'a Slater'a z brzoskwiniami i borówką amerykańską

Chodzi za mną letnie ciasto.
Takie klasyczne najlepiej, bez udziwnień i wyszukanych składników. Coś  pachnącego latem, prostego w wykonaniu i w miarę szybkiego oczywiście, bo znowu notorycznie nie mam czasu i cały czas gdzieś pędzę. Coraz później chodzę spać i cały czas tak samo wcześnie wstaję, bo Mały Nicpoń nie przyjmuje do wiadmości, że dzień NAPRAWDĘ można zacząć trochę później. Ale dzięki temu rano można zrobić zdjęcia, a ciasto upiec wieczorem.


Przepis Nigela Slater’a, pisarza, który gotuje. (I który jak dotąd jest w zasadzie niezawodny.)

Ciasto na lato / A cake for midsummer

(na tortownicę o średnicy 20cm)

175g masła
175g drobnego cukru (mniej!!!! dałam jakieś 140 i nadal było bardzo słodkie)
200g dojrzałych brzoskwiń (u mnie 2)
150g borówek amerykańskich
2 duże jajka
175g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
szczypta soli
100g zmielonych migdałów
1 łyżeczka skórki otartej z pomarańczy
kilka kropli ekstraktu z wanilii

Dno tortownicy wyłożyć papierem do pieczenia, boki wysmarować masłem i wysypać bułką tartą.
Masło z cukrem ubić na puszystą masę. Brzoskwinie wypestkować i pokroić na dosyć duże kawałki. Jajka lekko rozbić i stopniowo dodawać do cukru i masła. Nigel radzi dodać łyżkę mąki jeśli ciasto zacznie się „ważyć”, ja miałam wszystkie składniki w temperaturze pokojowej i uniknęłam problemu. Mąkę, migdały, proszek do pieczenia, sól i sodę wymieszać i stopniowo dodawać do ciasta. Mieszać ręcznie lub na wolnych obrotach miksera. Dodać skórkę z pomarańczy i ekstrakt waniliowy, wymieszać do połączenia składników i dodać owoce. Za radą Nigela dodałam też trochę malin.
Całość wyłożyć na tortownicę, piec w 170st C około 70 minut, lub do „suchego patyczka|”. Moje było gotowe po niecałej godzinie.

Następnym razem dam jeszcze mniej cukru i chyba trochę więcej owoców.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Spaghetti alla Trapanese


Zdecydowanie jestem makaroniarą.
A jeśli też lubicie makaron, a dodatkowo migdały, jest szansa, że ten makaron stanie się Waszym Nr 1.

spaghetti alla trapanese

Przepis na poniższe Spaghetti alla Trapanese poznałam kilka lat temu. Od tego czasu migdałowe pesto gości u nas latem regularnie. Podobno przepis jest Jamiego Olivera i rzeczywiście, dziś sprawdziłam, J.O podaje przepis taki ten, choć pesto migdałowe pochodzi z Sycylii, (a dokładnie z miasta Trapani - człowiek uczy się całe życie). Ma się rozumieć jest idealne na letnie dni, a w dodatku robi je się mniej więcej tyle ile gotuje się makaron.
Danie szybkie i bardzo efektowne.

No i żaden Nicpoń nie marudzi przy jedzeniu :)

migdałowe pesto

Oryginalnie pesto przygotowuje się w moździerzu, migdały są grubo posiekane i sos nie jest gładką masą (i moim zdaniem lepiej w tej wersji wygląda.) Niestety moździerza nie posiadam. Mam za to blender i ze względu na awersję Młodego do zielonych liści (hmmm...), miksuję bazylię na pastę. Część migdałów natomiast zmieliłam bardzo grubo bo lubimy kawałki.

p.s. A skoro już włoskie klimaty...

Spaghetti alla Trapanese

dla 4 osób

spaghetti
około 150g migdałów (ze skórką lub bez)
600 - 700g małych, mocno dojrzałych pomidorów
150g parmezanu
1 ząbek czosnku
świeża bazylia (4 garście)
ok 50ml oliwy z oliwek
sól morska i świeżo zmielony pieprz do smaku


Migdały prażyć kilka minut na suchej patelni lub w piekarniku (200stC około 10min). Mają lekko zbrązowieć i nabrać smaku i aromatu (uwaga żeby nie przypalić). Gdy ostygną można nastawić wodę na makaron a migdały rozdrobnić w moździerzu lub blenderze. Ja część migdałów odkładam na bok, gdy są jeszcze w dosyć dużych kawałkach. Czosnek zmiażdżyć i dodać do migdałów wraz z bazylią i parmezanem. Zmiksować - konsystencja zależy od preferencji. Na końcu dodać pokrojone na kawałki  pomidory. Jamie radzi miażdżyć w palcach - raz próbowałam, brudna robota - blender jest bezpieczniejszy :-) Sos wlać na gorący makaron i od razu podawać.

Smacznego!