niedziela, 6 października 2013

Batoniki Granola - Agata, dla Ciebie.

Batoniki granola

Batoniki granola zawsze bardzo lubiłam. Gdy jeszcze byłam młoda i głupia/nieświadoma, chętnie kupowałam batoniki z płatków śniadaniowych pewnej amerykańskiej firmy. Nie dość, że słodycze (zdecydowanie mam słodki ząb) to jeszcze poczucie winy mniejsze, bo niby zdrowe. Teraz gust mi się zmienił i tamtych już nie jadam. Kupuję za to inne ale ze świadomocią, że "samo zdrowie" to prawdopodobnie ściema. Wyjątkiem jest stosunkowo nowy w UK Nakd Bar - baton wykonany tylko i wyłącznie z nasion, owoców i orzechów, bez pieczenia, bez konserwantów i innych dodatków - tzw raw food, pyszny i niestety dosyć drogi. Raczę się nimi sporadycznie w ramach “przecież należy mi się coś od życia”.


Tak wiec od zawsze planowałam zrobić swoje i zawsze i coś mi nie pasowało. Raz to była puszka skondensowanego SŁODZONEGO(!!!) mleka w składzie (próbowałam z niesłodzonym, bez powodzenia), innym razem konsystencja (zbyt chrupiące, ja wolę miękkie). I tak jakoś zwlekałam i idealnych nie było. No i wreszcie są. Pożarte zostały w ciągu 2 dni, ale tylko dlatego, że zarządziłam reglamentację i biłam po łapach gdy ktoś sięgał po kolejny. Nie są za słodkie, nie są zbyt kruche i wiem co w środku bo osobiście z mniejszym Nicponiem wrzucaliśmy.

Przepis wołał o sos jabłkowy, którego nie posiadałam, nie znałam i do sklepu nie zamierzałam wychodzić. Internet powiedział, że sos jabłkowy to mniej więcej to samo co mus jabłkowy, czyli rozgotowane jabłko z dodatkiem substancji słodzącej i tak też zrobiłam. Batoniki polecam.

Na tym zdjęciu widać skórkę od jabłka

Batoniki Granola

(przepis znaleziony w Whole Foods Market, z małymi zmianami) 

140g płatków owsianych
40g mąki owsianej (można zmielić płatki w młynku do kawy)
70g niesłodzonych płatów kokosowych (nie wiórków) ja dałam kawałki świeżego kokosa
50g posiekanych orzechów (laskowe i włoskie)
70g suszonych owoców (rodzynki, morele, żurawina itp.)
180g sosu jabłkowego
70g miodu (lub ekstraktu z agawy itp)
2 łyżeczki ekstraktu z wanilii (pominęłam)
garść pestek dyni i słonecznika

Najpierw zrobiłam sos jabłkowy. Pokrojone jabłko (ze skórką) ugotowałam w małej ilości wody, aż się rozgotowało. Można zmiksować. Sosu nie słodziłam bo miód i tak jest w składzie batoników.
Piekarnik rozgrzałam do 180st C i prażyłam płatki owiane przez około 10min. aż lekko zbrązowiały. Poczekałam aż nieco ostygną. Następnie w dużej misce wymieszałam płatki, suszone (posiekane) owoce, rodzynki, orzechy i mąkę owsianą. W innym naczyniu dokładnie wymieszałam miód z musem jabłkowym i całość przelałam do miski z suchymi składnikami. Wymieszałam aż dokładnie się połączyły. Masę wyłożyłam na blachę wyłożoną papierem do pieczenia (najlepsza kwadratowa 20cmx20cm) i mocno przycisnęłam łyżką. Piekłam około 20min na złoty kolor. Po upieczeniu poczekałam, aż trochę ostygną i pokroiłam ostrym nożem na kawałki.



czwartek, 12 września 2013

Tarta z figami i kozim serem

Czuję się w obowiązku wytłumaczyć gdzie byłam jak mnie nie było. No cóż, najpierw było mnóstwo pracy, potem jeszcze więcej pracy, a potem wakacje :)
A teraz wraz z początkiem września powrót do rutyny (Back to reality, jak to ostatnio codziennie słyszę), więc może też do bloga. W końcu 53 lajki na fejsie zobowiązują :)

A poza tym to wrzesień zawsze o wiele bardziej kojarzył mi się z początkiem, niż np nowy rok. Nowe książki, nowe kredki i nowi nauczyciele. No wiec w tym roku już tradycyjnie we wrześniu mam tremę przed nowymi obowiązkami i postanowienie żeby nie zginąć pod ich nawałem tak jak ostatnio. A jak przestanę dawać znaki życia to znaczy, że znowu się nie udało.

Do UK udało nam się wrócić akurat na końcówkę lata i od razu znalazłam figi w wyjątkowo niskiej cenie. Przejrzałe nieco, pewnie stąd ta cena, ale za to słodkie i pyszne. Tak więc pyszną i bardzo prostą tartę jedliśmy tego dnia na kolację.





Tarta z figami i kozim serem


Ciasto francuskie
kilka fig (miałam 4)
kozi pleśniowy ser (może być też camembert)
kilka gałązek świeżego tymianku
miód (opcjonalnie)

Piekarnik nagrzać do 180stC. Figi i ser pokroić w plasterki, ciasto rozwałkować i ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Ja swoje ciasto pocięłam na prostokąty i zawinęłam im brzegi. Ciasto nakłuć widelcem, ułożyć na nim ser i figi. Piec przez około 15min. Po upieczeniu posypać listkami tymianku, a jeśli komuś nadal mało słodko, to można polać miodem.

niedziela, 9 czerwca 2013

Szparagi na surowo

Szparagów ciąg dalszy. Za chwilę nie będzie i znowu będę musiała czekać cały rok, więc korzystam ile się da. Ostatnio nawet na surowo. Sałatka była na piątkową kolację, polecam bo całkiem udana.


Ocet balsamiczny doprawiłam odrobiną miodu, bo gdzieś niedawno słyszałam, że warto, jeśli się oryginalnego nie posiada. Na moim wprawdzie jest napisane, że z Modeny, no ale nie oszukujmy się, majątku nie zapłaciłam, gęsty jak smoła nie jest, słodki też nie do końca, a zapach o zawrót głowy nie przyprawia. Uważam, że na posag dla panny młodej się nie nadaje (jak to wyczytałam niedawno w pewnym romansidle z włoskim jedzeniem w roli głównej.) Z moimi szparagami jednak stworzył całkiem udane połączenie, zwłaszcza po dodaniu miodu.


Sałatka z surowych szparagów

(z książki "Two Greedy Italians")


zielone szparagi
parmezan
ocet balsamiczny lub sok z cytryny
odrobina miodu
oliwa z oliwek
sól morska i pieprz

Główki szparagów odciąć a zdrewniałe końce odłamać (do sałatki się nie nadają, ale na wywar z warzyw jak najbardziej). Łodygi pokroić w zapałki lub ukośne, cienkie paski, dodać główki, doprawić solą, oliwą i octem (lub sokiem z cytryny) wymieszanym z miodem. Posypać cienkimi płatkami parmezanu. Położyć dzieci spać, posprzątać w kuchni i można jeść. W przypadku braku dzieci można konsumować od razu, lub odczekać jakąś godzinę. (Uważam, że warto, bo próbowałam przed i po.)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Hiszpańska tortilla

Jak widać systematyczność nie jest moją mocną stroną. Miała być reaktywacja bloga, ale jakoś opornie mi idzie. Nie znaczy to, że nie gotuję, wprost przeciwnie, przecież jeść i karmić trzeba. Tylko co ugotuję to zaraz zjemy, nie mam czasu na robienie zdjęć (o ironio, dni długie i światło wreszcie do dyspozycji!) a jak już coś sfotografuję to (wieczna malkontentka) zadowolona nie jestem. Wygląda na to, że w nowych kątach nie umiem się odnaleźć. Więc zgodnie z zasadą, że lepiej wcale niż byle jak, zdjęcia lądują w koszu, a na blogu znowu nic nowego. Zresztą właśnie wszyscy mieliśmy ferie (czyli ja i Nicponie, bo Druga Połowa już się biedna, nie załapała) a to również okres, który eksperymentom kulinarnym i fotograficznym nie sprzyja. Zupełnie wbrew pozorom.


A tortillę ze szparagami zjedliśmy jeszcze przed feriami. Obiad niestety spontaniczny, bo gdybym choć trochę wcześniej pomyślała i zaplanowała, to można by całkiem fajną hiszpańską ucztę przygotować. W roli tapas obok tortilli, oliwki, ser Manchego i może jakaś sałata, plus wino dla dorosłych. A tu tak skromnie było. Na szczęście reszta nieświadoma była co traci. Młodszy Nicpoń pożarł swoją porcję i 2 razy zażądał  dokładki, a starszy twierdzi, że mówi po hiszpańsku więc z założenia mu smakowało (grunt to umieć się sprzedać ;)

Zresztą ze szparagami nie ma innej opcji. Zielone mogłabym na okrągło, co ma się rozumieć obecnie czynię.




Hiszpańska tortilla ze szparagami


pęczek szparagów
3 szalotki
młode ziemniaki (mniej więcej tyle co szparagów)
4-5 jajek

Ziemniaki można wcześniej ugotować a potem podsmażyć na złoto wraz z drobno posiekaną szalotką. Ja swoje pokroiłam na talarki i smażyłam surowe. Trwało to jakieś 15min. Pod koniec smażenia dodałam szalotkę. Szalotka łatwo się przypala, więc trzeba uważać. Po około 2 min dodałam pokrojone szparagi, najpierw łodygi a po chwili główki. Jajka roztrzebałam w dzbanku, posoliłam i popieprzyłam. Masę jajeczną wylałam na patelnię z warzywami i smażyłam pod przykryciem jakieś 10min. Gdy wierzch był już ścięty, wzięłam duży talerz, przykryłam nim patelnię i odwróciłam do góry nogami, tak aby tortilla została na talerzu. Następnie zsunęłam ją z powrotem na patelnie, tak aby wierzch znalazł się pod spodem, a przypieczony spód na górze. Smażyłam jeszcze 2-3 minuty.

Polecam, nawet bez innych tapas.

poniedziałek, 20 maja 2013

Ciasto nieletnie


Miałam napisać, że maj na Wyspach w tym roku taki jak zwykle. Najpierw kilka dni prawie lata, chyba po to żeby narobić człowiekowi nadziei, a potem zimno i pada. Miałam też napisać, że na szczęście nie jest tak tragicznie jak było w zeszłym roku, ale i tak jest źle. I prognozy wcale nie wskazują, że będzie lepiej.

No i proszę, miła niespodzianka, mimo kiepskich prognóz weekend był całkiem udany. Nie są to temperatury jakie chciałabym mieć w maju, ale jest całkiem przyjemnie. Oby tak dalej. A ciasto piekłam w zeszły weekend, który był deszczowy i zimny. Więc ciasto też nieletnie i niewiosenne.

Ciasto z burakami i nasionami

przepis Nigela Slater'a

225g mąki
½ łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
½ łyżeczki cynamonu
180ml oleju
180g cukru muscovado*
3 jaja
150g surowych buraków**
sok z połówki cytryny
75g rodzynek
75g nasion (słonecznik, dyni, siemię lniane)

Piekarnik rozgrzać do 180st C. Keksówkę wyłożyć papierem do pieczenia.
Mąkę przesiać, wymieszać z proszkiem do pieczenia, sodą i cynamonem. Buraki zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Cukier ubić razem z olejem, aż się dokładnie połączą, dodawać po 1 jajku i ubijać na gładką masę. Dodać starte buraki (nadmiar soku odcisnąć), sok z cytryny, nasiona i rodzynki. Wymieszać. Dodać przesianą mąkę i połączyć z masą jajeczną. (Ręcznie lub na wolnych obrotach miksera). Całość przelać do formy. Przepis podaje aby piec około godziny, ja piekłam zacznie dłużej – 1.5h. Można polać lukrem, ale i bez tego jest bardzo słodnie.

* Przepis podaje 225g cukru, ale to zdecydowanie za dużo. Dałam mniej i było wystarczająco słodkie.

**Niestety w Anglii o wiele łatwiej jest kupić ugotowane buraki niż surowe. Ja tym razem surowych nie dostałam , więc musiałam użyć ugotowanych. Nadal bardzo smaczne, choć spodziewam się, że z surowymi byłoby lepsze.




niedziela, 12 maja 2013

Na początek makaron


Mam mocne postanowienie znalezienia nieco czasu dla siebie.
Mam też nowy blat w kuchni. (Niefotogeniczny niestety ale na wybór nie miałam wpływu).
I nową kuchnię. Bardzo przyjemna :)))

A na początek makaron. Jeden z moich ulubionych, nieco zimowy, ale skoro nie ma jeszcze prawdziwych pomidorów, to niech będzie pietruszka z orzechami. No i przygotowuje się go tyle co gotuje makaron, a dla mnie to obecnie ogromna zaleta.


Mam nadzieję, że cdn.


Tagiatelle z pietruszkowo-orzechowym pesto

ilość składników trochę na oko

makaron tagiatelle
pęczek pietruszki (u mnie to około szklanki posiekanej pietruszki)
garść włoskich orzechów
skórka otarta z limonki oraz kilka łyżek soku
parmezan
ząbek czosnku
oliwa z oliwek

Makaron ugotować, pozostałe składniki zmiksować w blenderze, jeśli pesto jest za gęste dodać nieco wody z makaronu, wymieszać z makaronem i od razu podawać.



niedziela, 17 marca 2013

Raw Food - "Pasztet" słonecznikowy

pasta za słonecznika, suszonych pomidorów i bazylii
Moja koleżanka zmieniła drastycznie zmieniła sposób odżywiania i została surojadkiem. Podziwiam i trochę zazdroszczę determinacji i lekkości z jaką jej to przyszło. Decyzja została podjęta, literatura przeczytana (w zasadzie najpierw punkt 1 a potem 2) i już. Nie gotuje, je surowe i świetnie się czuje. Twierdzi, że energia ją rozpiera, I mimo że w jej ślady iść nie zamierzam, to chciałabym mieć tyle silnej woli co Ona, i zrezygnować np. ze słodyczy - ma się rozumieć tylko na jakiś czas ;)

Co do diety witariańskiej, to może kiedyś, w jakimś przyszłym życiu w tropikach na chwilę się przestawię, ale w środku zimy i naszej szerokości geograficznej zdecydowanie nie. Prędzej bym zamarzła, umarła z głodu a potem jeszcze rozchorowała się. (Choć czytałam, że wprost przeciwnie, od raw food się nie choruje.) No ale głodna na pewno by była non stop. Kocham zupy. (I junk food też jadam. Czasami człowiek musi...)


Zrobiłam za to "pasztet" ze słonecznika, zgodnie z przepisem, który mi podała i zjadłam go ze smakiem. Sama - Nicponie i Małżonek nie byli zainteresowani. Miałam też w planach witariańskie batoniki z okazji jej odwiedzin (przepis własny!!!!) ale wyszła pasta do jedzenia łyżeczką, bo uznałam, że suszenie batoników w piekarniku przez kilka(naście?) godzin to jednak zbyt duża strata energii i poddałam się stosunkowo szybko. Przekonałyśmy się ze to, że daktyle zmiksowane z kakaem i orzechami smakują jak czekolada.

A poniżej “pasztet”


Witariański pasztet ze słonecznika


 ¾ szklanki nasion słonecznika
5 suszonych pomidorów (moje były w oliwie)
1 łyżka oliwy (użyłam tej z pomidorów)
skórka z połowy cytryny oraz kilka łyżek soku
1 mały ząbek czosnku
½ szklanki świeżej bazylii
½ łyżeczki miodu lub syropu z agawy
sól i pieprz do smaku

Słonecznik zalać zimna woda i zostawić na kilka godzin, a najlepiej na noc. Odsączyć i wypłukać.
Pomidory zalać wrzącą wodą i moczyć przez około 20min, aż zmiękną. Moje były z oliwy, już miękkie, więc ten punkt pominęłam. Posiekać. Czosnek pokroić na mniejsze kawałki. Wszystkie składniki, wrzucić do blendera lub food processora  i zmiksować na pastę. Kilka kawałków pomidorów i odrobinę bazylii można odłożyć i później wymieszać z pastą - jeśli ktoś lubi kawałki. Można też dodać część wody, w której moczyły się pomidory. Będzie bardziej gładkie.

Pasztet podobno można przechowywac w lodówce przez kilka dni. Mój nie dotrwał.

środa, 6 marca 2013

W stylu chilli...


Gdyby zapytać Nicponia co zjadłby na obiad, na 90% odpowie, że naleśniki. Gdyby powtórzyć pytanie i zaznaczyć, że z wyjątkiem naleśników, prawie na 100% powie, że tą ciemną fasolkę z kukurydzą i z pomidorami.


Ciemna fasolka z kukurydzą i pomidorami to dosyć luźna wariacja chilli con carne, bez carne - bo pierwszy raz przyrządzona podczas wizyty wegetariańskiej koleżanki (tak Natalia, o Ciebie chodzi) i bez chilli, z wiadomych względów. Czasami, gdy mam ochotę na bardziej ostre danie, skrapiam je sosem Tabasco już na talerzu. Nicponie nigdy by mi nie wybaczyły gdybym im ukochaną fasolkę zepsuła.

Przepis przez kilka lat uległ zmianom, pamiętam, że początkowo z przypraw dawałam tylko paprykę, potem kumin a ostatnio nawet szczyptę cynamonu. Ewoluuję ;) I chyba dojrzałam już do tego, żeby następnym razem dodać małą kostkę gorzkiej czekolady. W sezonie dodaję pokrojoną w kostkę paprykę.

Smakuje nawet największemu mięsożercy w rodzinie i prawie wszystkim znanym mi dzieciom, które miałam okazję nakarmić. A to, któremu nie smakuje się nie liczy, bo on i tak je tylko rosół.


Wegetariańskie Chili con Carne

duża porcja (na 4 osoby)

2 puszki czerwonej fasoli (lub jakieś ¾ szklanki suchej)
pół puszki kukurydzy
1 puszka pomidorów w zalewie
1 łyżeczka kuminu (daję nasiona, choć może być też mielony)
1 łyżka słodkiej papryki
sól, pieprz,
szczypta cynamonu
1 duża cebula
ząbek czosnku
natka kolendry

Fasolę moczyć przez 12 godzin i ugotować w świeżej wodzie, Cebulę i czosnek drobno posiekać i zeszklić na oleju. Dodać kumin, paprykę (przyprawa) oraz chilli jeśli ma być na ostro. Smażyć przez około minutę, dodać fasolę (jeśli z puszki to wraz z zalewą) i pomidory. Dusić przez jakieś 15 min, sos powinien się nieco zredukować. Pod koniec gotowania dodać odsączoną kukurydzę. Posypać natką kolendry. Podawać z ryżem, z tortillą albo, w wersji niecodziennej, z nachos i z awokado.


p.s. Przepis dodaję do akcji strączkowe.


niedziela, 24 lutego 2013

Domowa Nutella - na Czekoladowy Weekend



Nigdy, przenigdy, do głowy by mi nie przyszło, że będę chciała zrobić sobie Nutellę. Bo Nutella dla mnie jest idealna, jedyna i nie do podrobienia. Wiąże się ze wspomnieniem włoskich wakacji, na których, jako dziecko zza żelaznej kurtyny, codziennie(!) jadłam ją na śniadanie, podczas gdy w kraju na półkach był ocet. A gdy już w Polsce nastąpił dobrobyt, żadnej podróby nigdy nie kupiłam. W sklepie nawet nie spoglądam w stronę innych czekoladowych smarowideł, bo Nutella jest jedyna i niepowtarzalna. A pszenna bułka z Nutellą na zakończenie sobotniego śniadania to rytuał. (O matko, brzmi jak reklama!) Dodam więc, że rytuał niezbyt częsty, bo po pierwsze przyjemność należy sobie dawkować, a po drugie, nikt mi nie wmówi, że kanapka z Nutellą to zdrowe śniadanie.


Tak więc mimo tego, że lubię sobie sama coś przyrządzić i jeśli się da, to wolę osobiste niż sklepowe, przepisy na czekoladowe smarowidła zupełnie mnie nie pociągały.

A przynajmniej było tak do czasu gdy zaczęłam przeglądać blog Davida Lebovitz’a i tam znalazłam przepis na domową Nutelle. Musiałam spróbować, bo nie mogła być gorsza od oryginału. No cóż, gorsza na pewno nie jest. Jest inna. Nazwa to jednak nadużycie, bo prawdziwa Nutella smakuje inaczej. Być może gdybym przecedziła masę w celu usunięcia orzechów (chybabym na głowę upadła pozbywając się orzechów) to efekt byłby bardziej zbliżony. Ale tego nie zrobiłam. Zresztą David Leibovitz też nie. Niech no tylko dorwę gdzieś wafle... Do wafli idealna!!!


Oryginalny przepis podaje podwójne ilości. Ja zrobiłam z połowy porcji, bo 2 słoiki to było by za dużo. A poza tym NIEWAŻNE ile orzechów kupię, zawsze znikają w tempie ekspresowym, no chyba, że je głęboko schowam. Pasta stoi w lodówce już prawie tydzień i ma się całkiem dobrze, choć ma się rozumieć, ubywa jej systematycznie. Nie miałam pełnego mleka w proszku więc użyłam odtłuszczone. A poza tym robienie jej czysta przyjemność :)))

Czekoladowo - orzechowe smarowidło

(na około 300ml)

20g migdałów
80g orzechów laskowych
200ml pełnego mleka
1.5 łyżeczki miodu (dałam syrop z agawy)
szczypta soli
85g ciemnej czekolady
70g mlecznej czekolady (o zawartości przynajmniej 30% kakao)

Orzechy uprażyć na suchej patelni lub w piekarniku. Wystarczy wysypać na blachę i wsadzić do piekarnika nagrzanego do 180st C na jakieś  10min. Od czasu do czasu można zamieszać. Są gotowe gdy skórka zacznie odchodzić a orzechy lekko się zbrązowią i zaczną pachnieć. Uwaga, żeby nie przypalić.
Gdy orzechy trochę ostygną zawinąć w ściereczkę i pocierać aby zdjąć skórkę.

Czekoladę posiekać na kawałki i rozpuścić w kąpieli wodnej lub mikrofalówce.

Mleko, mleko w proszku i miód wymieszać i podgrzać do granicy wrzenia.

Orzechy i migdały zmielić na proszek w food procesorze (mój blender sprawdził się idealnie). Dodać rozpuszczoną czekoladę i dalej mielić na gładką masę, po czym dodać ciepłe mleko i ponownie miksować. W tym momencie podobno masę można przecedzić, choć nie bardzo wyobrażam sobie jak - moja była gość gęsta. D.L. z kolei pisał, że jego była rzadka, ale stężała po kilku godzinach w lodówce.

I już. Gotowe.

sobota, 16 lutego 2013

Tarta



Lubię tarty.

Za to, że są nieskomplikowane, za to, że możliwości jest bez końca, oraz za efekt jaki wywołują.

Jarmuż też lubię.
Oraz por duszony na maśle.

I ser Gruyère.

Ta tarta była doskonała. Na edycję letnią zaczekam bez żalu.


Tarta z jarmużem i serem Gruyère

na 2-3 osoby

Ciasto
200g mąki
90g zimnego masła (część masła, nie więcej niż 1/3 można zastąpić smalcem)
szczypta soli
kilka łyżek zimnej wody
1 żółtko

Z podanych składników zagnieść ciasto i wstawić na 20 min do lodówki. (dla niedoświadczonych: masło posiekać na małe kawałeczki, “wetrzeć” w mąkę, tak aby wyglądem przypominała bułkę tartą, dodać jajko, wodę i szybko zagnieść, ciasto nie powinno się ocieplić.)

Nadzienie
200g jarmużu
1 duży por (biała część)
2 łyżki masła lub oliwa
50 g sera Gruyère
200ml kwaśnej śmietany
1 jajko
sól, pieprz


Rozgrzać piekarnik do 180st C. Pora i jarmuż posiekać i udusić na maśle lub oliwie, lekko posolić i popieprzyć. Jajko rozbić i wymieszać ze śmietaną, ser zetrzeć na tarce i dodać do śmietany. Śmietany nie soliłam, bo ser jest dosyć słony.

Schłodzone ciasto wyjąć z lodówki, rozwałkować i wyłożyć nasmarowaną masłem formę (moja ma średnicę 18cm). Ciasto nakłuć kilka razy widelcem i wsadzić do piekarnika na 15min. Następnie wyjąć, na wierzch nałożyć warzywa i zalać masą śmietanową. Piec kolejne 15 min lub dłużej, aż masa śmietanowa się zetnie.

Smacznego.

sobota, 9 lutego 2013

Zimą jem po marokańsku


Zima w Londynie w niczym nie przypomina tej, którą znam z Polski,  wbrew temu co kiedyś myślałam, wcale nie ma dużo deszczu i mgieł. Zima potrafi być naprawdę ładna. Jest dużo słońca, trawa cały czas jest zielona, zdarzają się nawet kwitnące kwiaty. Pewnie dlatego nie tęskne tak bardzo do wiosny i nie jestem zmęczona szarzyzną dookoła.

Mniej więcej raz w roku spadnie odrobinę śniegu, na który Anglicy reagują paniką, a większość obcokrajowców wykorzystuje tę okazję, żeby się z nich ponabijać. A w każdy słoneczny, ale niekoniecznie cieplejszy dzień, na ulicach widać ludzi, którzy najwyraźniej inaczej odczuwają temperaturę (lub raczej jej nie odczuwają), bez kurtek, szalików i w sandałach.

No cóż, co kraj to obyczaj.

Ja tam do marca serwuję zimowy comfort food i rozgrzewam się popularną marokańska zupą. Ale pod warunkiem, że mam 2 razy więcej niż 30min na zrobienie obiadu.

Harira - marokańska zupa z ciecierzycą
 Przepis Agnieszki Kręglickiej wynaleziony w Wysokich Obcasach. Już od kilku lat na stałe w naszym zimowym menu, ulubiona zupa Nicponi, Szanownego Małżonka i moja też. Koniecznie musicie spróbować!


p.s. to prawda, że najlepsza jest na drugi dzień. Być może nawet na trzeci, ale tego nie wiem, nigdy nie dotrwała. 

Harira - Marokańska zupa


Składniki na oko, na pewno się uda. Mięsa powinno być sporo, ciecierzycy również, bo to gęsta zupa.

mięso pokrojone w kostkę: kurczak, baranina lub wołowina
seler naciowy
marchewka
ciecierzyca
soczewica
(albo inne ulubione strąki)
cebula
czosnek
koncentrat pomidorowy lub pomidory w puszce,
przyprawy: laska cynamonu, trochę mielonego imbiru (ja daję 1/3 łyżeczki), słodka i ostra papryka, trochę zmielonej gałki muszkatałowej, kumin, kurkuma, pieprz oraz sól,

do podania: natka kolendry i sok z limonki

Ciecierzycę namaczamy przez noc i nastawiamy do gotowania w świeżej wodzie. Mięso i warzywa kroimy w kostkę. Cebulę drobno siekamy. W osobnym garnku rumienimy na oleju mięso z warzywami. Dodajemy przyprawy oraz wodę. Gdy ciecierzyca trochę zmięknie dodajemy ją do zupy i dalej gotujemy. Soczewicę płuczemy i dodajemy do zupy i nadal gotujemy. To tak zwany slow food ;)
Dodajemy pomidory z puszki lub koncentrat, a pod koniec gotwania można dorzucić ryż lub makaron, ale i bez nich zupa będzie dosyć gęsta.

Podajemy z sokiem z limonki i kolendrą.

P.S. Z przyjemnością ponownie biorę udział w akcji "strączkowe" i dodaję do niej zupę.

niedziela, 3 lutego 2013

Real Fast Food - o kanapce i o książce

Jakiś czas temu kupiłam sobie książkę Nigela Slater’a. Tytuł "Real Fast Food" do mnie przemówił,  a N.S. to jeden moich ulubionych kucharzy / pisarzy (tak zresztą o sobie mówi - pisarz, który gotuje). Książkę kupiłam praktycznie w ciemno, entuzjastyczne recenzje w internecie mnie przekonały. Piękne rysunki na okładce też i fakt, że wydana jest raczej w starym stylu (dużo tekstu, żadnych zdjęć), zupełnie mnie nie zniechęcil. Zresztą nowość to nie jest.

No i zaczęłam notorycznie chodzić głodna spać bo czytałam ją do poduszki.

Początkowo byłam trochę zawiedziona, a nawet zła, założyłam bowiem, że znajdę w niej przepisy na sycące obiady, który zrobię (a najlepiej same się zrobią) w ciągu najwyżej 30min. A tymczasem Nigel proponuje głównie przekąski (np. figi z kozim serem), kanapki (jedna poniżej), sałatki, owocowe desery (grillowany grejpfrut!) itp. No jednym słowem nic, może z paroma wyjątkami typu mięso, ryby czy makaron, czym naprawdę można się najeść. Zastanawiałam się też dla kogo jest ta książka, skoro autor pisze, że suszone figi to świetna przekąska. No przecież wiem! Ja chcę przepisy na szybkie i zdrowe obiady, a nie instrukcje robienia kanapek.

A potem zdanie zmieniłam i przestałam być zła. Okazało się, że te wszystkie sałatki i kanapki, oraz propozycje co zrobić z fasolką z puszki, są zdecydowanie warte wypróbowania. Te bardziej sycące dania również. Tak więc obiady w 30 lub 15min niech gotują inni, Nigela zaś czytać i oglądam, bo z pasją opowiada o jedzeniu, a w moim odczuciu jego gotowanie jest “slow”. Szczęściarz nie musi się śpieszyć, może sobie porozmawiać na temat drinka z mrożonymi malinami, albo o tym jak cudownie pachną orzechy w pełni sezonu. Z ekranu bije pogoda ducha i spokój, który działa relaksująco nie tylko na mnie, ale na Drugą (niegotującą) Połowę też. No po prostu chill out.

Kanapkę polecam, programy w TV też. Co do książki - zdecydujcie sami.

Teraz udało mi się dorwać w bibliotece. Tarta limonkowa zdecydowanie za mną chodzi.

Kanapka z awokado wg. Nigela Slater'a


Zwyczajna kanapka z awokado


2 kromki razowego chleba
1 dojrzałe awokado
1 łyżka octu winnego
2 łyżki oliwy z oliwek lub 1 łyżka oliwy i 1 łyżka oleju z orzechów
sól
1 mała cebula posiekana w krążki (dałam szalotkę)

Chleb opiec na patelni grilowej lub w tosterze. Oliwę (i olej) wymieszać z octem i posolić. Awokado przekroić na pół, i wydrążyć łyżką miąsz (z tych i twardej skórce, te, które mają miękką skórkę po prostu się obiera). Grubo posiekać. Na kanapce ułożyć awokado i cebulę oraz polać sosem. Ja dodałam jeszcze kolendrę bo jestem uzależniona.


p.s. A przy okazji: awokado z grubą, fioletową i "skórzaną" skórką to odmiana hass, zawiera więcej tłuszczu niż 2 pozostałe  odmiany (ciemnozielona miękka skórka). Skórki się nie obiera, tylko miąsz wydrąża łyżką, tych ciemnozielonych można obrać. Dojrzałe awokado powinno lekko uginać się pod naciskiem palca. To nieprawda, że przekrojone awokado nie ściemnieje, jeśli zostawimy w nim pestkę. Ściemnieje, tak samo jak obrany banan, bo ma kontakt z powietrzem, ale można opóźnić proces smarując owoc sokiem z cytryny. Wiem to z autopsji oraz z Good Food.




niedziela, 27 stycznia 2013

Ciasto bananowe


Chwaliłam się w piątek na fejsbuku, że dostałam przejrzałe banany. W życiu ciasta bananowego nie jadłam, może dlatego, że za bananami nie przepadam. Ale czasami jest ten pierwszy raz.
Mój był wczoraj.


p.s. To bardzo łatwe ciasto. Jak Nicpoń dorośnie to sam zrobi. Na razie dzielnie pomagał.

ciasto bananowe z orzechami brazylijskimi i kokosem

Ciasto bananowe z orzechami brazylijskimi

(przepis z Good Food Magazine nieco zmieniony)

100ml oleju słonecznikowego
120g drobnego cukru
140g mąki
100g orzechów brazylijskich
50g wiórków kokosowych
2 duże przejrzałe banany
1 jajko
1 białko
5 łyżek mleka
¾ łyżeczki proszku do pieczenia
¼ łyżeczki cynamonu


Kruszonka
2 łyżki posiekanych orzechów
2 łyżki wiórków kokosowych
2 łyżki mąki
2 łyżki cukru
1 łyżka masła

Najpier robimy kruszonkę: Mąkę, masło i cukier wymieszać, aż będą przypominały bułkę tartą. Dodać wiórki i orzechy, ponownie wymieszać.

Ciasto
Rozgrzać piekarnik do 180stC (160 z termoobiegiem), dno i boki keksówkę wyłożyć papierem do pieczenia.
Orzechy grubo posiekać, banany obrać ze skórki i dokładnie rozgnieść widelcem. Dodać olej,  rozbite żółtko i mleko. Dobrze wymieszać.
Mąkę przesiać i wsypać do osobnej miski, dodać cukier, wiórki kokosowe, orzechy, proszek do pieczenia i cynamon. Wymieszać. Białka ubić na sztywną pianę. Do miski z suchymi składnikami wlać masę bananową i wymieszać, dodać pianę z białek i delikatnie wymieszać, aż piana połączy się z resztą składników. Całość przelać do keksówki i posypać kruszonką. Piec 40min w 180stC (160st z termoobiegiem).

wtorek, 22 stycznia 2013

Pszenno-żytni chleb orzechowy

Postanowiłam niedawno, trochę nieprzypadkowo w okolicach Nowego Roku, piec raz w tygodniu Zupełnie Nowy Chleb. Pomijając inspiracje z internetu, na mojej własnej, osobistej półce (półeczce raczej), stoi sobie całkiem przyzwoita kolekcja książek z przepisami, a my w kółko tylko 4 ulubione jemy i raz na jakiś czas coś nowego dla odmiany. No i po niecałych 3 tygodniach stwierdzam, że plan był jednak zbyt ambitny i raczej bezsensowny. Pewnie to kwestia przyzwyczajenia do tych ulubionych, ale doszłam do wniosku, że skoro nudą nie wieje i nikt nie marudzi, to po co?

Zresztą Druga Połowa domaga się swojego Nowego Ulubionego, a dzieciaki bułek ze słonecznikiem. I jak tu co tydzień nowość wprowadzać?

Walnut Bread  R. Bertinet'a

Ulubiony Drugiej Połowy - Przepis pochodzi i książki Richarda Bertinet’a. “Doug” (dobra dla początkujących!). Autor pisze, że używamy do niego “rye dough”, czyli ciasta żytniego. Zastanawiam się trochę, czy taka nazwa to nie nadużycie. Mąki żytniej jest w nim 20% a chleb jest na drożdżach, a nie na zakwasie. No ale biorąc pod uwagę, że Bertinet pochodzi z kraju, w którym jada się chleby pszenne, mogę to zrozumieć. Zresztą z Mistrzem polemizować nie zamierzam. Jeszcze.

Ja z podanej ilości zrobiłam 1 bochenek, a nie 2 jak było w przepisie. Mój również był standardowo okrągły, Bertinet upiekł 2 ogromne obwarzanki. Zmniejszyłam też znacznie ilość orzechów, ale i tak był dosyć ciężki. Próbowałam zastąpić część mąki pszennej białej razową, był smaczny, choć nie tak jak w oryginalnym przepisie.

Chleb na zdjęciu to właśnie bochenek z dodatkiem maki pszennej razowej  - 20% całej mąki

Pszenno żytni chleb z orzechami włoskimi


100g mąki żytniej razowej
400g mąki pszennej chlebowej białej
10g świeżych drożdży (dałam 5g suszonych)
350g wody
10g soli
200g wyłuskanych orzechów włoskich (mniej!!! ja dałam niecała połowę)

Mąki wymieszać i wkruszyć do nich drożdże, dodać sól i wodę, wyrobić ciasto (Bertinet poleca swoją metodę - film, słodkie ciasto, ale sposób wyrabiania ten sam.) Pod koniec wyrabiania dodać orzechy połamane na mniejsze kawałki i rozprowadzić równo w cieście. Bertinet radzi zmiażdżyć je np. w moździerzu, lub wałkiem do ciasta bo miażdżenie uwalnia olej, który nadaje ciastu lepszy aromat.

Odstawić do wyrastania na około godzinę, lub aż podwoi objętość. (U mnie prawie 2 godziny). Następnie uformować bochenek i odstawić do ponownego wyrastania (około 45min). Mój rósł w koszyku, ale bochenek formowało się łatwo i wydaje mi się, że spokojnie może wyrastać i bez koszyka. Powinien trzymać formę.

W ostatniej godzinie wyrastania rozgrzać piekarnik z kamieniem / blachą / garnkiem żeliwnym do 230st C. Ja, jeśli piekę na kamieniu, wsadzam naczynie z gorącą wodą, aby wytworzyć parę. (Podobno wystarczy spryskać ścianki piekarnika wodą, ale u mnie nie działa.) Wsadzić chleb, obniżyć temperaturę do 220stC. (sama się obniży), piec przez 10 minut a następnie obniżyć temperaturę do 200st C i piec kolejne 30min.
Studzić na kratce.

Naprawdę łatwy!

piątek, 11 stycznia 2013

Sałatka z burakami i pomarańczą

Zrobiłam sobie zimową sałatkę, która już od jakiegoś czasu zwracała moją uwagę przy przeglądaniu starych magazynów. (Delicous) Najeść to się nią nie dało, ale świadomość, że jem coś tak ładnego, smacznego i zdrowego poprawiła mi humor. Zwłaszcza, że za oknem było szaro i ponuro. Sałatka nieźle wpisuje się w noworoczne postanowienia o zdrowym odżywianiu się, dbaniu o siebie itp, jeśli ktoś takowe poczynił.


Nie jest to coś do zrobienia w 5 minut. Potrzeba czasu (ja zaczęłam poprzedniego dnia wieczorem, korzystając z nagrzanego piekarnika) oraz odrobiny wysiłku - filetowanie pomarańczy. Ilość naczyn do umycia niestety również była nieco większa niż powinna. Ale sałatka jest dosyć niecodzienna i ładnie wygląda, więc warto spróbować.


Zimowa sałatka z buraka i pomarańczy


2 małe pomarańcze
3-4 małe buraki
garść rukoli
kozi ser
mała garść orzechów laskowych
1 łyżeczka nasion kuminu
3 łyżeczki oliwy z oliwek
1/2 łyżeczki musztardy Dijon
1 łyżeczka płynnego miodu
1 łyżeczka sherry vinegar, (dałam ocet balsamiczny)

Buraki obrać, pokroić na ćwartki lub ósemki,
Z jednej z pomarańczy zetrzeć skórkę, a do osobnego naczynia wycisnąć sok.
Ocet i miód zmieszać ze sobą, stopniowo dodawać oliwę oliwek (cały czas mieszając), oraz ewentualnie troche soli i pieprzu. Podzielić miksturę na 2 części. Do jednej dodać musztardę i odstawić na bok. Do drugiej dodać kumin, skórkę z pomarańczy i 1 łyżeczkę soku z pomarańczy. Wylać miksturę na buraki, lekko przykryć folią i piec w 180st C aż bądą miękkie. (Przepis podaje 45-60min, ja piekłam znacznie krócej).
Orzechy uprażyć na suchej patelni, lub razem z burakami w piekarnku (około 8 min. Uwaga bo łatwo je przypalić.)
Zanim połączymy wszystkie składniki sałatki, buraki i orzechy muszą być zimne.

Drugą pomarańczę wyfiletować. Odcinamy górę i dół, oraz pozostała skórę wraz z białą częścią. Następnie ostrym nożem wycinamy każdy segment, blisko błonek i oddzielamy cząstki pomarańczy.

Przed podaniem układamy pomarańcze, buraki, kawałki sera i rukolę na osobnych talerzach. Polewamy sosem musztardowym i posypujemy orzechami.


czwartek, 3 stycznia 2013

Oddam książkę w dobre ręce

Nadszedł czas na porządek w księgozbiorze. Kilka pozycji pojechało do mamy, kilka pewnie skończy w bibliotece. Mam też jedną, która powinna zainteresować domowych piekarzy.



"Wyznania Francuskiego Piekarza", oprócz wspomnień wyżej wymienionego, zawiera przepisy na pieczywo francuskie (tradycyjne oraz z licznymi dodatkami) praktyczne porady dotyczące pieczenia oraz całkiem ładne rysunki instruktażowe.

Moim zdaniem jest to raczej pozycja dla początkujących piekarzy, choć ci bardziej zaawansowani na pewno znajdą tez coś dla siebie. Skorzystałam z kilku przepisów, które zamierzam spisać zanim rozstanę się z książką. Rezultat był bardzo dobry (np. tutaj), więc książkę polecam z czystym sumieniem. Oddaję bo przepisy są na pieczywo na drożdżach, a ja zdecydowanie wolę to na zakwasie.

Tak więc jeśli ktoś chciałby spóźniony prezent gwiazdkowy (przeczytany lecz w świetnym stanie) proszę o wiadomość w komentarzach do końca tygodnia, książka zostanie przyznana losowo. Przyślę pocztą w granicach Polski.

tytuł: Wyznania Francuskiego Piekarza
autor: Gerard Auzet i Peter Mayle
wyd: Prószyński i S-ka
rok wydania: 2008